Marry the night










PINK OMBRE: HAIR CHALK FROM SHEINSIDE.COM
DRESS: TALLY WEIJL
SHOES, BAG: H&M
TOP, STOPWATCH: VINTAGE
Autor: : Alice
0 Comments

WEGETARIANIZM


Kiedyś nie zastanawiałam się nad tym jak traktowane są zwierzęta hodowlane. Szczerze mówiąc, nie wiem czy kiedykolwiek choć raz pomyślałam o tym, że to coś na talerzu, co smakuje tak wspaniale, kiedyś żyło i odczuwało życie tak samo jak chociażby mój kot. Zostałam wychowana w rodzinie mięsożerców i sama również bardzo doceniałam mięsne potrawy, ale któregoś dnia, być może po jakimś artykule w gazecie czy programie w telewizji, jednak zaczęłam się nad tym zastanawiać. Czym taka krowa i świnia różni się od mojego kota oprócz faktu, że nie jest małą, puszystą kulką futerka? W końcu, człowiek, zwierzak domowy i zwierzę hodowlane tak samo odczuwają przyjemność i ból. Być może psychicznie odbieramy bodźce inaczej, ale uczucie w każdym przypadku istnieje. Jestem pewna, że gdyby tak upiec człowieka (albo kota czy psa, co w innych kulturach jest normalne), smakowałby równie dobrze jak cielak, ale jednak tego nie robimy. Od dziecka uczymy się, że sprawianie bólu i zabijanie jest złe, a jednak pozwalamy na to by cierpiały zwierzęta, które nie różnią się wcale tak bardzo od nas.

Większość ludzi nie zdaje sobie sprawy z tego, jak wygląda przemysłowa hodowla zwierząt i jak okrutnie są one traktowane [zainteresowanych odsyłam do niedawno wydanego artykułu Gazety Wyborczej KLIK]. Kiedy jednak dotrze w końcu do człowieka to całe okrucieństwo to albo będzie mógł z tym żyć i nadal będzie jadł mięso, albo po prostu zrezygnuje. Dla mnie wybór był prosty. Być może decyzja jednego człowieka nie znaczy zbyt wiele, ale naprawdę – jeśli życie zwierząt zależy od tego, jaką pozycję menu wybieramy w restauracji, to myślę, że każdy, kto wybiera opcję bezmięsną, podejmuje słuszną decyzję. Oczywiście, nie potępiam mięsożerców, ale uważam, że jednak warto trochę poczytać i zastanowić się nad tym przez co musi przejść zwierzę zanim wyląduje na naszym talerzu...
Autor: : Alice
2 Comments

Hey, I just met you...


Zawsze obiecuję sobie, że będę pisać regularnie, a jednak znowu zniknęłam na prawie (ponad?) dwa miesiące. Czas mijał mi zdecydowanie zbyt szybko, a biorąc pod uwagę jak niesamowicie dużo pracy mam teraz, pewnie nadal będzie. Niestety, o tym czemu jestem tak zapracowana na razie nie mogę mówić, ale nie jest to związane z modelingiem. Powiem jedynie tyle, że z powodu mojego nowego zajęcia zastanawiam się nad rezygnacją z wszystkich innych (oprócz studiów oczywiście). Uszczęśliwia mnie ono w zupełności i nie jest tak niesamowicie stresujące jak choćby modeling.

Jeszcze kilka miesięcy temu byłam pewna, że w wakacje wyjadę do Azji. Zostałam jednak w Polsce i chyba nie mam już sił na to by przystosowywać swoje życie do planów, które mogą wcale nie dojść do skutku. Cieszę się jednak, że jest jak jest. Otworzyłam się na myśl, że być może nie nadaję się do tej pracy tak bardzo jak kiedyś mi się wydawało. Lubię mieć wszystko poukładane, lubię po pracy wracać do domu i lubię żyć relatywnie spokojnie. Teraz nawet nie myślę o tym by wyjeżdżać gdzieś daleko...

...No chyba, że do Australii, a dokładniej - do Brisbane. Czemu akurat tam? Odpowiedzią na to pytanie jest ostatnia sobota. Sięgnijmy pamięcią do wydarzeń tamtego dnia [och, jak książkowo]. Obiecuję, że opiszę wszystko jak najkrócej potrafię, ale niestety w moim przypadku zazwyczaj wcale nie oznacza to "krótko".

O godzinie 13:10 wsiadłam do pociągu relacji Łódź-Warszawa. Ciężko było mi wytłumaczyć rodzinie czemu właściwie tam jadę. Bo lubię jakąś tam markę zza oceanu? Osoby, które mnie znają mogą zauważyć, że rzeczywiście mam tendencję do przywiązywania się do metek, ale w tym przypadku przywiązana jestem nie tyle do samej marki, ale także do społeczności, która za tą marką stoi. Niektórzy już wiedzą o co chodzi, niektórzy nie, dlatego dla tych drugich polecam google i hasło blackmilkclothing. Społeczność sharkies, bo tak przez twórców nazwane zostały klientki tego sklepu, tworzą swojego rodzaju subkulturę, którą ciężko opisać dopóki nie kupi się swojej pierwszej pary legginsów. 

Po 15:00 wyszłam z pociągu i popędziłam w kierunku autobusu, który miał mnie zawieźć na Stare Miasto. Kiedy dotarłam już na miejsce spotkania, zobaczyłam tłum pięknych dziewczyn. Z uwagi na specyficzny dobór ubrań, ciężko byłoby je przeoczyć. Pozostało teraz już tylko poczekać na gwiazdę tego popołudnia - brand managera Black Milk. Cameron okazał się niesamowicie sympatycznym człowiekiem i biorąc pod uwagę, że wiele razy słyszałam, że to cecha Australijczyków, mam nadzieję któregoś dnia poznać ich więcej. Polska była ostatnim przystankiem na blackmilkowej trasie po Europie, więc był to wieczór na swój sposób wyjątkowy, a już z pewnością właśnie taki był dla mnie - tyle pięknych kobiet w pięknych ciuchach w jednym miejscu nie zdarza się zbyt często. Najpierw grupowe zdjęcia, później pub Pod Zegarem (świetne miejsce - muszę tam kiedyś wrócić) oraz alkohol, jedzenie i prezenty. Nie spodziewałam się większości z tych rzeczy. Byłam przygotowana na miłe popołudnie w miłym towarzystwie, a okazało się hmm... Dużo lepsze niż "miłe". 



Ta sobota wniosła do mojego życia dużo wartościowych wspomnień i samo zapoznanie się z dziewczynami, mimo całej mojej fobii społecznej, uważam za jedno z ważniejszych wydarzeń tych wakacji. Po wszystkich niespodziankach w pubie Pod Zegarem, część z nas się rozeszła, by później znów spotkać się późnym wieczorem w klubie. Nigdy wcześniej nie byłam w klubie. Nie jest to "mój typ rozrywki", ale wygląda na to, że to po prostu zależy od towarzystwa.



Jak miło spędzało mi się czas, bardzo dobrze obrazuje mój plan powrotu do domu - miałam wracać pociągiem o 21:00, później kupiłam bilet na autobus o 23:00, a skończyło się na tym, że wróciłam do Łodzi następnego dnia o 8:00. Żałuję, że Cameron nie mógł być z nami dłużej i mam nadzieję, że w przyszłym roku znów pojawi się w Polsce. To była naprawdę dobra sobota. 

Właśnie zorientowałam się, że w całym tym tekście nie ma jednak odpowiedzi na pytanie Dlaczego Brisbane?, ale myślę, że w tym momencie już nie trudno się domyślić - siedziba Black Milk - nylonowy raj, no i piękna Australia.



A tak jeszcze a propos mojego sobotniego prezentu w postaci Neon Beetlejuice Swimsuit"...







Autor: : Alice
0 Comments